Dzisiejszy dzień i narracja Żulczyka otworzyły mi oczy szeroko.
Niezdolna do rozmowy matka. Bo nie umie, nie lubi, nie chce, nie potrzebuje rozmawiać. Czasem mówi - opowiada. O tym, co przekazała jej babcia przez telefon, kogo spotkała, na co chora jest nasza biedna sąsiadka (dziecko koleżanki czasami) albo coś o pomidorach, przepisach z opakowań ryżu, czy tam innych promocjach. To jest jej wersja rozmowy. Albo sprawiające, że mam ochotę rozpruć sobie żyły, schematy w stylu: zadam pytanie i nie wysłucham odpowiedzi / spytam bez sensu: co? i pójdę dalej albo zacznę mówić o czymś innym. / zniosę jej (moją!) obecność, nie odrywając oczu od telefonu, a potem burknę, że nie wiem. To jest do przełknięcia, serio. Sprawy mają się gorzej, gdy oczekuje się konkretnej odpowiedzi, gdy chodzi o sprawy ważne. Wtedy: pytanie, cisza, ponaglenie, poirytowanie, wkurw, nic nie wnosząca wypowiedź, przypomnienie o powadze sytuacji i tu: przewracanie oczami, pretensje, turbo poirytowanie... Tak samo z ojcem-emigrantem przez telefon, jego wzdychanie, jej słucham Ciebie, jego nic, mów co u was, jej a... I po rozłączeniu ciche wreszcie. Nie, nie są dobrym małżeństwem. Jednak przykładnie rozmawiają co wieczór, bo przecież tak się chyba robi, nie?
Jestem upośledzona: dysfunkcja mowy, niekomunikatywność, strach przed wyrażaniem myśli, wywoływaniem reakcji. Przez nią? To naprawdę nie tak, że ona jest oderwana i nie ma z nią kontaktu, upraszczam. I nie mam jej za złe, bo ją rozumiem, bo się nie dziwię. Serio. Jednak mam w głowie jakiś cholerny alarm. Zawsze, gdy ktoś wyciąga w moją stronę paczkę szlug, odmawiam, bo za każdym razem mam ją przed oczami, z papierosem między palcami, siedzącą w tym samym miejscu. A nie chcę tak. I gdy wyjebałam się ze studiów, to alarm dzwonił, że skończę z beznadziejną robotą, jak ona, z pokaleczoną emocjonalnie rodziną, jak ona i z naznaczoną nieszczęściem hierarchią wartości. Jak ona. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy mam w ogóle jakikolwiek inne pragnienia, poza tym, by nie skończyć jak ona.
Myślę że to najgorszy scenariusz z możliwych, a te zwykle się nie spełniają, tym bardziej że nie chcesz go zrealizować. Masz pomysł na siebie, skoncentruj się na nim i powoli, stopniowo wszystko się wyklaruje.
OdpowiedzUsuńPolecam daleką podróż, najlepiej autostopem. Z odległości wszystko wygląda inaczej, choćby odrobinę, ale zawsze inaczej.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię. Poniekąd na pewno Cię rozumiem i wiem o czym piszesz. Na pewno jeśli chodzi o nierozmawianie, o brak umiejętności prowadzenia rozmów (po)ważnych i o to, by nie skończyć jak matka (a może bardziej jak ojciec) - ze straconymi latami, z rozpierdoloną rodziną.
OdpowiedzUsuńPoza tym, uwielbiam Twój styl pisania, wiesz? Dobrze mi się Ciebie czyta.
Dzięki bardzo!
UsuńI współczuję, że wiesz o czym mówię w tym poście.
Może to zabrzmi dość głupio, ale nie dziwię Ci się, że napisałaś u mnie, że dla Ciebie sztuką byłoby to wszystko rzucić... Chociaż kocham moją mamę nad życie i nie ma lepszej od niej to ostatnio mam z nią to samo, jak chcę z nią po prostu pogadać to się nie da, bo czyta książkę, bo coś robi, ble, ble, ble. Odzywa się do mnie jak coś chce, albo akurat musi o coś zapytać, chce żebym przyszła zrobić jej kawę albo cokolwiek innego, szczerze mówiąc cieszyłam się jak pojechała nad morze i kilka dni byłam sama w domu. A tata? Taty czasami tygodniami nie ma, nawet do mnie nie zadzwoni i nie zapyta o nic, a jak w piątek mama jechała ze mną na pogotowie, poszedł i się uchlał, w sobotę rano zrobił to samo, a jak coś powiedziałam to odpowiedział mi, że nie mam się interesować co on robi w wolnym czasie, bo jego nie interesuje co ja robię w wolnym czasie... Także chyba mogę powiedzieć, że wiem o czym mówisz i że rozumiem...
OdpowiedzUsuńChyba rzeczywiście nasze sytuacje są podobne. Nie rozumiem, chciałabym mieć rodziców, z którymi można normalnie porozmawiać. Mój ojciec na szczęście pracuje za granicą, nie interesuję go. Jednak w tym przypadku to akurat dobrze, to nieznośny człowiek. I lubi spędzać wolny czas w taki sposób, w jaki Twój spędził piątek i sobotę.
Usuń