Jest źle. Utknęłam w martwym punkcie.
Przerwa. (na każde 15 minut myślenia/ liczenia przypada 45 minut przerwy).
Facebook. Nuda, nuda, nuda. Nie zaliczyłam kolosa. Nuda.
Liczę, liczę.
Jest gorzej. Ściągam już drugi podręcznik i nic.
Jest jeszcze gorzej. Koleżanka wysłała zdjęcia z naszej domówki, przecież MUSZĘ je obejrzeć. Raz, drugi. MUSZĘ je obgadać z dziewczynami.
Liczę, liczę. Wynik nie zgadza się o jedną tysięczną. Po raz 3 wpisuję na kalkulator 8 cyfrowe liczby.
Przerwa. Łzy w oczach. Jutro kolokwium.
Potrzebuję kolejnej herbaty i tostów. Zmywam. Zamiatam. Wyglądam przez okno. Wracam.
Przepisuję na czysto tyle ile mam. Jeb. Nie ta kolumna. Od nowa. I jeszcze raz.
Liczę dalej. Facebook. Zupa.
Jest 0.30. Włączam "Olejmy jutro" i kontynuuję opiewanie uroku wady wymowy pewnego pana. Włączam godzinną wersję utworu : "krzycz Trybson" i kończę zadanie.
No, to teraz mogę spokojnie zacząć się uczyć.
Jest 2.00.
Cholernie współczuję... miałam podobnie w tamtą sesję... tyle, że nie o liczby chodziło tylko o katalog przedmiotowy... i klasyfikacje, UKD itp. (jestem na bibliotekoznawstwie)
OdpowiedzUsuńwszystko rozprasza uwagę, kiedy trzeba się uczyć - każdy student to potwierdzi!
OdpowiedzUsuńWspółczuję i mam nadzieję, że mimo wszystko uda/ło ci się zaliczyć.
OdpowiedzUsuńJak (źle) dobrze, że nie mam takich zmartwień^^
OdpowiedzUsuńTeż mi się zdarzyło już zarwać nockę.
OdpowiedzUsuń